PolskaSystem ochrony zdrowia

Artur Drobniak: za stan opieki zdrowotnej odpowiadają politycy, chcemy rozmów i konkretów

Za stan publicznej opieki zdrowotnej odpowiadają politycy, sytuacja jest już krytyczna i wymaga szybkich zmian. Chcemy powrotu do rozmów z ministrem zdrowia i ministrem finansów – powiedział PAP wiceprezes Naczelnej Izby Lekarskiej Artur Drobniak.

Protestujący medycy – jak zaznaczył – mają konkretne propozycje, ale też świadomość, że niektórych zmian nie da się zrobić z dnia na dzień.

“Na ten moment nie planujemy wziąć udziału w rozmowach zespołu trójstronnego. Liczymy na to, że dojdzie do rozmów dwustronnych, a ustalenia będą wiążące i dające gwarancje spełnienia” – zaznaczył.

PAP: Zacznijmy od podsumowania dotychczasowych rozmów Komitetu Protestacyjno-Strajkowego z przedstawicielami Ministerstwa Zdrowia. Jakie propozycje były na stole i dlaczego nie udało się wypracować kompromisu?

Artur Drobniak: Rozmowy z przedstawicielami resortu na szczeblu wiceministra Piotra Brombera i dyrektorów departamentów, z prezesem NFZ i AOTMiT trwały trzy tygodnie, a na ich koniec zostało przedstawione porozumienie intencyjne w żadnym punkcie nieuzgodnione z komitetem. Nie mogliśmy go przyjąć, bo nie zawierało żadnych zobowiązań ministra, było całkowicie nieegzekwowalne. Nie spełniono w nim żadnych naszych warunków, mimo że w wielu miejscach byliśmy bliscy porozumienia, zwłaszcza w punktach, które nie dotyczyły bezpośrednio aspektów finansowych.

PAP: Przypomnijmy te, powiedzmy, bezkosztowe postulaty: status funkcjonariusza publicznego, system no-fault, ustawy o medycynie laboratoryjnej i ratownictwie, urlopy dla poratowania zdrowia.

A.D.: Kwestie niegenerujące wprost obciążań dotyczyły m.in. ochrony funkcjonariusza publicznego w trakcie wykonywania czynności służbowych. Obejmowały też urlop dla poratowania zdrowia. W naszej propozycji byłby po 15 latach, w propozycji ministra po 20 latach, co jest do przyjęcia. Tyle że minister proponował jedynie, że zwróci się w tej sprawie do MRiPS. Nie zawierało żadnych gwarancji sporządzenia zapisów ustawowych, terminu ich wprowadzenie, nie było wiążące i możliwe do weryfikacji.

Ważna była kwestia no-fault, czyli stworzenia systemu rejestracji zdarzeń medycznych i funduszu odszkodowawczego dla pacjentów. Obecnie proponowane przepisy, które znajdują się w ustawie o jakości w ochronie zdrowia, w ocenie medyków staną się martwym przepisem. Planowane no-fault w Polsce bardzo różni się od tych, które są w Europie Zachodniej i Skandynawii, gdzie dobrze funkcjonują. Proponowane zapisy nie rokują, że pracownicy medyczni będą zgłaszać zdarzenia, raczej spodziewamy się, ze obecny status quo będzie zachowany. I wciąż medycy będą żyć w strachu przed ujawnieniem jakiegokolwiek błędu, a pacjenci będą mieć długą i trudną ścieżkę możliwości uzyskania odszkodowania.

Mieliśmy i mamy przygotowane konkretne zapisy przygotowane przez ekspertów, a ze strony rządowej słyszeliśmy tylko, że czekają na odpowiedź z Ministerstwa Sprawiedliwości. Przez dwa tygodnie słyszeliśmy, że odpowiedź ma być jutro, a ta odpowiedź ostatecznie nie przyszła.

PAP: Największe rozbieżności w negocjacjach dotyczyły jednak finansów – wynagrodzeń i nakładów.

A.D.: W przekazie ministerstwa dominuje temat wynagrodzeń. Zwracaliśmy uwagę, że podwyżki, które mają być zaproponowane w ponad 60 proc. są zawarte w obecnych przepisach. W związku z tym, że wzrasta średnie wynagrodzenie krajowe, pracownicy ochrony zdrowia będą mieli pewne korekty płac. Z naszych wyliczeń wynikało, że projekt zaproponowany przez ministerstwo zakłada wzrost środków wydawanych na wynagrodzenia realnie o 3 mld, a nie o takie kwoty, jakie przez stronę rządową są przedstawiane.

PAP: Jak odniesie się pan do ocen ministerstwa, że oczekiwania finansowe są oderwane od rzeczywistości, nie do udźwignięcia przez budżet?

A.D.: Zdajemy sobie sprawę, że z dnia na dzień nie można wykonać gwałtownego ruchu podwyżkowego. To jest dla nas zrozumiałe, że do pewnych standardów europejskich będziemy dochodzić w perspektywie powiedzmy kilku najbliższych lat. Z naszego założenia miałoby to być dwa, trzy lata, z założenia ministra znacznie więcej.

Mamy jednak wrażenie, że politycy wprowadzają celowo w błąd opinię publiczną. Zapominają o niezwykle ważnym aspekcie. Stoimy przed gigantycznym kryzysem kadr medycznych, które będą emigrować do sektora prywatnego bądź zagranicę – robiły to, robią i robić będą coraz częściej.

W wyniku tych działań pracowników w systemie publicznej opieki zdrowotnej będzie coraz mniej, a ci co pozostaną, będą mieli jeszcze gorsze warunki pracy, bo ilość pracy się zwiększy. Jeszcze bardziej spadnie bezpieczeństwo zarówno pacjentów, jak i medyków.

Jeżeli będziemy dalej postępować zgodnie z tym, jak planuje pan minister, może się skończyć tak jak z covidem. Prognozy odnośnie czwartej fali, mówiąc kolokwialnie, nagle wzięły w łeb. Boimy się, że uderzenie niedoboru kadr w publicznym systemie też nastąpi gwałtownie, a prognozy ministra są całkowicie chybione.

Kamyczek ruszył lawinę i ona musi być zatrzymana tu i teraz. Jeśli nie, za dwa-trzy lata z dużą nostalgią będziemy wspominać publiczną ochronę zdrowia z czasów tuż sprzed covidu, gdy karetka dojeżdżała, na większość operacji nie czekało się miesiącami, a i do niektórych specjalistów kolejka nie okazywała się aż tak długa.

PAP: Wiemy, co państwa poróżniło na rozmowach dwustronnych. Teraz jest opcja spotkania w formule zespołu trójstronnego. Wiceminister zaznacza, że jesteście w związkach, które uczestniczą w zespole i deklaruje otwartość. Ktoś z komitetu będzie na poniedziałkowym spotkaniu zespołu?

A.D.: Z zespołu trójstronnego wystąpiliśmy jako Forum Związków Zawodowych, które reprezentuje pracowników medycznych, w przeciwieństwie do pozostałych dwóch centrali związkowych. Samorządy zawodów medycznych nie brały udziału w rozmowach o minimalnych wynagrodzeniach, byliśmy tylko powołani w charakterze ekspertów, ale bez prawa głosu. Nasze merytoryczne uwagi były całkowicie pomijane. Nie mogliśmy się dłużej godzić na takie traktowanie i taką postawę. Ministerstwo dawało sobie alibi, że rozmawia, choć żadne argumenty nie trafiały do reprezentantów rządu. Zapadła decyzja o wyjściu z zespołu trójstronnego.

PAP: To historia, pytanie o teraźniejszość. W poniedziałek ktoś z komitetu będzie na zespole czy nie? Jaki macie państwo pomysł na wyjście z obecnej sytuacji?

A.D.: Jesteśmy gotowi do rozmów dwustronnych, ale widzimy ze strony Ministerstwa Zdrowia brak chęci porozumienia. Opisywane wcześniej rozmowy wyglądały zupełnie inaczej niż zaproponowana propozycja porozumienia intencyjnego. Odnieśliśmy wrażenie, że brak woli porozumienia nastąpił odgórnie, że strona rządowa nie chciała porozumienia i zrobiła wszystko, by ustalenia pojawiły się na zespole trójstronnym, całkowicie pod dyktando strony rządowej, a nie uwzględniając pracowników ochrony zdrowia.

Ogólnopolski Komitet Protestacyjno-Strajkowy (OKPS) tego, co nam zaproponowano, przyjąć nie mógł. Przyjęlibyśmy coś niekorzystnego dla protestujących, jak i pacjentów, których reprezentujemy.

Na ten moment nie planujemy wziąć udziału w rozmowach zespołu trójstronnego. Liczymy na to, że dojdzie do rozmów dwustronnych, a ustalenia będą wiążące i dające gwarancje spełnienia.

PAP: Jak i gdzie miałoby dojść do tych ustaleń? Resort mówi, że rozmowy tylko na zespole trójstronnym, a rzecznik rządu, komentując zaproszenie premiera przez komitet na spotkanie, mówi, że minister zdrowia ma wszelkie pełnomocnictwa.

A.D.: Może i minister ma pełnomocnictwa, ale osobiście minister Niedzielski w Centrum Partnerstwa Społecznego “Dialog” nie był na żadnych rozmowach z protestującymi pracownikami ochrony zdrowia.

PAP: A państwo nieustająco podtrzymujecie chęć rozmów z szefem resortu?

A.D.: Tak, partnerem do rozmowy jest grupa w składzie m.in. minister zdrowia i wysokopostawiony, decyzyjny przedstawiciel Ministerstwa Finansów.

PAP: Niedawny apel szefów samorządów medycznych do ministra o wznowienie rozmów przeszedł bez echa.

A.D.: Całkowicie pozostał bez echa. Także apel do wicepremiera, szefa partii rządzącej Jarosława Kaczyńskiego. W obu przypadkach nie uzyskaliśmy żadnej odpowiedzi.

PAP: Zapowiadaliście, że jeśli nie dojdzie do porozumienia, będziecie zachęcali medyków m.in. do przechodzenia na jeden etat. Zwracacie też uwagę, że wiele oddziałów jest zamykanych z powodu braku obsady. To efekt działań komitetu czy generalnej sytuacji w ochronie zdrowia?

A.D.: Pogarszający się dostęp do świadczeń zdrowotnych jest efektem krytycznej sytuacji w ochronie zdrowia, na którą uwagę zwracają protestujący. Nazywam to samoeskalacją. Sytuacja jest tak krytyczna, że odejście jednego, dwóch lekarzy bądź pielęgniarek powoduje zamknięcie oddziału, bo nie ma kto wykonywać pracy dyżurowej, a niekiedy i pracy dziennej.

Kiedy słyszymy z ust ministra słowo jakość, które jest odmieniane przez wszystkie przypadki, to chce się akcentować, że to raczej bylejakość. Problemy w systemie będą lawinowo narastały. My chcemy to zatrzymać, zwrócić uwagę, jak skrajnie źle sektor ochrony zdrowia funkcjonuje. Przypomnieć, że to także gałąź gospodarki, o którą trzeba dbać, co pokazała pandemia COVID-19.

PAP: Moglibyśmy nakreślić warunki brzegowe, które skłoniłyby państwa do porozumienia?

A.D.: Projekt szczegółowego porozumienia przedstawiliśmy w ubiegłym tygodniu. Jasno wypunktowaliśmy konkrety w każdym punkcie. To dość dokładna lista, z terminami, zapisami legislacyjnymi.

Ale gdybym miał wybrać główny, wskazałbym na konieczność urealnienia wyceny świadczeń medycznych. Nie może być tak, że za rehabilitację ręki jest płacone przez NFZ 1,80 zł, w stomatologii za leczenie zęba – 30 czy 40 zł, a za wyrwanie 25 zł. To żart z pacjenta i medyków.

To, co mogłoby uratować, na krótko i na szybko, w jakiś sposób reanimować system, dać mu tlenu, to szybkie podwyższeniu finansowania wszystkich świadczeń, średnio o 30 proc. Później MZ z AOTMiT wypośrodkowałyby, gdzie powinno ich trafić więcej. Niektóre zaniedbania są tak rażące, że nie da się na to patrzeć obojętnie. Niektóre działy w publicznym systemie umierają, rozwijając rynek komercyjny. Tylko czy na to czekają polscy pacjenci, by ze swojej kieszeni wydawać coraz więcej? Chyba nikt tego nie chce, ani pacjenci, ani medycy. No chyba że chce tego strona rządowa.

W obszarze wynagrodzeń uważamy, że dochodzenie do postulowanych współczynników powinno trwać krócej i skończyć się w 2023, najpóźniej w 2024 roku.

PAP: Zakreślmy jakiś scenariusz na przyszłość, co się stanie jeśli nie będzie rozmów dwustronnych, a na zespole trójstronnym nie będzie komitetu?

A.D.: Medycy zawsze są po stronie pacjentów. Zawsze. To z czym się teraz spotykają pacjenci, niedomogi systemu, to nie wina pracowników systemu. To odpowiedzialność polityków, że pacjent długo czeka na karetkę, długo na opiekę u specjalisty, że nie może być zoperowany na czas, a potem szybko rehabilitowany. Że będzie mógł szybko wrócić do formy, do pracy i płacenia podatków. To interes nas wszystkich. Miasteczko działa dalej i jest w odpowiednim miejscu – blisko kancelarii premiera, gdzie w naszym odczuciu rozmowy powinny być prowadzone. (PAP)

Rozmawiała Katarzyna Lechowicz-Dyl (PAP)

Autor: Katarzyna Lechowicz-Dyl

Tagi

Tygodnik Medyczny

Zdrowie, system ochrony zdrowia, opieka farmaceutyczna, farmacja, polityka lekowa, żywienie, służba zdrowia - portal medyczny

Najnowsze artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Back to top button
Close