Felietony

Pierwsza gwiazda i puste miejsce

ZAPRZECZENIE.

– Serce pani męża nie podjęło pracy, bardzo nam przykro.
Nie słuchałam dalej, telefon wypadł mi z ręki. Zarzuciłam jakąś kurtkę, jakieś buty. Biegłam nie zwracając uwagi na nic. Na przenikliwe zimno, na trąbiące auta. Biegłam, wycierając mokrą od łez twarz i krzyczałam. Wyzywałam lekarzy, źle życzyłam pielęgniarce, która ze mną dzień wcześniej rozmawiała. Byłam wściekła, że wmawiają mi taką bzdurę.

Co oni pieprzą- darłam się – Przecież on żyje, zaraz im to udowodnię.
Wpadłam na szpitalną salę, jego łóżko było puste a w kącie stała spakowana torba. – To rzeczy pani męża. Chwyciłam doktora, który zajmował się moim ukochanym – Gdzie on jest?! Gdzie go zabraliście ?! Oddajcie mi go!

Szpitalna kostnica. – Nazywam się Anika Zadylak, chcę zobaczyć mojego męża, podobno tu jest. Choć ja wiem, że to pomyłka, dlatego przyszłam żeby mi to pan powiedział, że to nie prawda!
– To nie jest najlepszy pomysł- usłyszałam.
Pokaż mi mojego męża! Chcę go zobaczyć!
Dźwięk rozsuwanego w czarnym worku zamka. I jego piękna, spokojna, martwa twarz. Zimne dłonie, brak szumu krwi, zamknięte oczy.
– Łukasz co ty robisz? Błagam cię kochany, proszę popatrz na mnie! Łukasz, co ja powiem dzieciom? Słyszysz? Słyszysz mnie?

– Odszedł kilka godzin temu, proszę podpisać dokumenty, bardzo nam przykro.
Wam jest kurwa przykro?! Zresztą, dlaczego. Przecież to nie możliwe. Przecież on się zaraz obudzi. Na pewno razem wrócimy do domu. Przecież nie mógł mnie tak zostawić.

GNIEW.

Siedzę w poczekalni jakiejś firmy pogrzebowej. Słyszę absurdalne pytania. O kolor trumny, jaki będzie miał garnitur, czy potrzebuje oprawy muzycznej. Co napisać na klepsydrze.
Gówno – myślę zła jak osa.
Nie kumam tego, nie mieści mi się to w głowie, że akurat mi się to przytrafiło? A co ja komu złego zrobiłam. Albo on, mój mąż? Oaza spokoju, dobroci, ciągle uśmiechnięty, nigdy na nikogo głosu nie podniósł.
I życie mieliśmy ciężkie.
Nim od dziecka targała choroba, wiecznie po szpitalach, lekarzach. Pokój zawalony sprzętem medycznym, szafki przepełnione lekami. Nawet zwykłego obiadu nie mógł spokojnie zjeść, bez garści tabletek, bez zastrzyku z insuliny.
Mną od zawsze rządził strach i ból. Ból jaki czuję tylko ktoś kto kocha do granic, a nie może pomóc. Ktoś, kogo bezsilność wykańcza w nocy, męczy koszmarami a w dzień, nie pozwala w pełni oddychać.

Mało to złych ludzi na świecie, czemu ich to nie spotyka, czemu żyją sobie spokojnie, wszystko im się układa? Dlaczego, za co ta kara?
Najgorsza z kar.
Bo jak można było mi go wyrwać z objęć, w tę tak cholernie zimną noc.

TARGOWANIE.

Z pogrzebu nie pamiętam nic. Jakieś urywki, przebłyski. Ktoś płacze, mój syn chcę się rzucić na trumnę, pyta czy tacie nie jest tak zimno. Kiwająca się na boki córka, ściskająca moją rękę tak bardzo, że czuje jak przestaje do niej dopływać krew. Chyba ktoś mnie przytula, ktoś mówi, że gdybym potrzebowała pomocy, to mam przyjść. Ktoś klepie mnie po ramieniu.
Wszystko jest jakieś rozmyte, jakby nierealne. Czekam aż się obudzę, aż to wszystko okaże się nie prawdą.

Stawiam kubek dla niego. Uparcie kolejny dzień, tydzień , kolejny miesiąc. Zalewam kawą z mlekiem, sypie dwie łyżeczki cukru. Czekam. Patrzę na telefon i zastanawiam, dlaczego on już tyle czasu nie dzwoni. Biorę go do ręki i wystukuje numer. Po drugiej stronie słuchawki słyszę – Nie ma takiego numeru. Jak to nie ma? Przecież ja go kocham. Przecież dzieci czekają.

Wychodzę przed blok, patrzę w niebo. Obiecuję i proszę. – Boże, jak mi go zwrócisz to już nigdy nikogo nie okłamie, już nigdy nie będę się z nikim kłócić. I modlić się będę też częściej.
Jak mi go oddasz, to przysięgam, że będę zawsze już tylko dobrym człowiekiem. Jakbym przedtem nie była…

Wracam do domu. Córka kładzie głowę na moich kolanach, głaszcze ją leciutko. – Gdzie jest tatuś mamo? Wróci – kłamię. Kłamie choć nadal absurdalnie w to wierzę. Myślę, czy gdy podpisze pakt z diabłem, to czy to pomoże.
I rano budzę się sama w pustym łóżku, które nigdy wcześniej nie było tak duże. Tak ogromne jak wtedy, gdy odszedłeś.

DEPRESJA.

Schudłaś strasznie i chyba spodnie masz brudne – słyszę i mam to gdzieś. Wszystko robię jak zaprogramowany robot. Obiad gotuje i zakupy w sklepie, żeby dzieci miały. Sprzątam, żeby ludzie nie gadali. Chodzę na zebrania do szkoły i uśmiecham pusto do innych matek. Z nauczycielką rozmawiam o korepetycjach z matmy dla syna. Z dyrektorem o zdolnościach manualnych mojej córki, że może jakiś konkurs, że może by ją gdzieś na zajęcia zapisał.

Z sąsiadką zamieniam kilka zdań, mówię, że jest ok, że żyjemy dalej. A przecież łże, bo jestem martwa w środku. Jestem emocjonalnym trupem.
Niby oddycham, niby widzę, niby chodzę. Niby rozmawiam, niby słyszę i niby rozumiem.
Uciekam na cmentarz, kładę się na płycie pomnika i nasłuchuje czy on tam jest. Znajdują mnie znajomi i siłą zabierają do domu. Mówią, że zimno, że się rozchoruje, że w końcu zamarzne. Przecież ja już dawno zamarzłam, nic nie czuję. Nic nie chce czuć.
Mam dziesięć nie odebranych połączeń od taty. Kilkanaście nie przeczytanych smsów od mamy. Udaję, że tego nie widzę. Nie widzę potrzeby w rozmowie, w słuchaniu idiotyzmów, że się ułoży, że ból minie.
Nie minie, może jedynie kiedyś, nauczę się z nim żyć. Narazie żyć nie chcę.
Po co bez niego?

Syn otwiera drzwi do mojego pokoju – Mamo, chodź do nas. Jesteś nam potrzebna.
Coś we mnie pęka. Jak mam to zrobić? Jak dźwignąć kolejny dzień gdy widzisz tylko ciemność.

AKCEPTACJA.

Pakuje do reklamówek rzeczy mojego męża, robię remont w mieszkaniu, wyrzucam stare łóżko. Parzę kawę tylko dla siebie i budzę dzieci na śniadanie. Mówię im, że pojedziemy za kilka dni na Mazury, bo świat jest piękny, że chce żeby to zobaczyły.
Na cmentarzu przepraszam. I dziękuję mu za wszystkie wspólne chwilę, za to, że był, że dał nam tyle miłości i ciepła. I że już czas.
Czas pozwolić mu w spokoju odejść a sobie pozwolić żyć. Bo to jego serce stanęło, moje bije dalej i jeszcze długo będzie, bo ktoś musi wychować i zadbać o nasze piękne dzieci.
Zapalam świeczkę i czuję ulgę. Ciepły wiatr muska mnie po policzkach, jakbym czuła dotyk jego dłoni. Jakby wycierał ostatnią, wolno spływającą łzę.

Zakładam błękitną bluzę i żółte trampki, widzę jak tata uśmiecha się i ze zrozumieniem kiwa głową, gdy nagle staje w drzwiach rodzinnego domu.
Idziemy do lasu, słyszę śpiew ptaków i radosne krzyki moich dzieci.
Mama łapie mnie za rękę o mówi – Patrz! Pamiętasz ten wielki kamień? Kiedyś ci powiedziałam, że cokolwiek się nie wydarzy, on ciągle będzie tu stał. Tak jak ty moje dziecko.
I ma rację. Każde życie się kiedyś kończy ale moje nadal trwa. Mój mąż tego by właśnie chciał.

A kiedy na niebie zabłyśnie najbardziej oczekiwana w roku gwiazda. Gdy zabrzmi ukochana kolęda, postawie na stole dodatkowe nakrycie. I krzesło.
I będę widziała jego uśmiech.
Bo wierzę, że gdzieś tam jest, tak jak mi obiecał w ten ostatni wieczór, gdy jego serce jeszcze biło.
– Gdziekolwiek będę, nigdy nie przestanę cię kochać.

Ja Ciebie też Łukasz.

Czytelnikom Tygodnika Medycznego dziękuję za nasz kolejny, wspólny rok.
I życzę wam wiary, bo z nią łatwiej.
Do usłyszenia w 2023 roku.
Magicznych Świąt.

Anika Zadylak

Anika jest publicystką, redaktorką przejmujących tekstów o życiu i walce o szczęście i zdrowie.

Najnowsze artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zajrzyj również tutaj
Close
Back to top button
Close