Felietony

Zagubione dusze

– Proszę pani, zrobiliśmy wszystkie możliwe badania, nie wykazały żadnych nieprawidłowości.

Dlatego chciałem porozmawiać i zapytać o waszą sytuację w domu.
Podejrzewam, że problem tkwi po prostu gdzie indziej. Że to dusza pani córki choruje.
Wypiszę skierowanie do szpitala psychiatrycznego dla dzieci i młodzieży.

Nigdy nie zapomnę tej drogi. Budziła się wiosna a moje dziecko umierało. Bo potwory, które zamieszkały w jej głowie, znały tylko ciemność.

Telefon zaufania dla dzieci i młodzieży dzwoni cały czas. A jest dostępny 24 godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Najnowsze dane są przerażające, bo ponad 40 procent nastolatków, zmaga się z depresją. Często źle lub w ogóle nie leczoną. Bo ośrodków terapii oraz specjalistów wciąż brakuje.

Dominika, 16 lat, anoreksja

– Czułam się w pewnym momencie jak pani swojego życia. Wiedziałam, że mogę wszystko. Nawet doprowadzić się do śmierci. Gdy czułam głód, to wraz z tym, przychodziło poczucie wygranej. Wiem, że to może nie mieć dla pani żadnego sensu, to co mówię. Bo jak wyjaśnić, że ważąc trzydzieści dwa kilogramy przy wzroście 170 cm, w lustrze nadal widziałam otyłą, obrzydliwą siebie.
Zresztą, wiele osób nadal się dziwi, że zaburzenia żywienia to choroba psychiczna.

Rodzice dziewczyny, opowiadają o tym, jak walczyli o życie córki.
– Kiedy się w końcu zorientowaliśmy, że z naszym dzieckiem dzieje się coś bardzo złego, była już w złym stanie.
To nie tak, że myśmy nic nie widzieli, nie reagowali. Ale proszę zrozumieć, nie jesteśmy psychiatrami, usiłowaliśmy z nią rozmawiać, jakoś pomóc, wspierać ją. Mąż najpierw poprosił o pomoc szkolnego pedagoga. Pani po kilku spotkaniach, zaproponowała nam psychologa, ponieważ ona wyczerpała już wszystkie sposoby na dotarcie do Dominiki.
Myśleliśmy, że teraz już będzie lżej, zaprowadzimy ją do specjalisty, że wszystko się ułoży.
I wtedy zaczęły się schody.
Znalezienie specjalisty, w ogóle lekarza, który zajmuje się chorymi psychicznie młodymi ludźmi, graniczy z cudem.

Znaleźliśmy trzech, wszyscy poza naszym miejscem zamieszkania. Terminy wizyt z kosmicznymi odległościami, trzeba było prywatnie.
Pierwsza pani psychiatra, nie umiała do córki dotrzeć. Przepisywała leki, po których ta czuła się jeszcze gorzej. Zawalała naukę, zaniedbywała obowiązki. I nadal chudła.
Kiedy zasugerowałam pani doktor swoje obawy, usłyszałam pytanie.
–  A państwo to chcą córkę kształcić czy leczyć?

– Zastanawiałam się po co rodzice mnie do niej prowadzają i jeszcze za to płacą. Byłam pogrążona w chorobie, coraz słabsza a jako zalecenie na “doły” i myśli samobójcze, dostałam propozycje malowania paznokci lub  wypad na pizzę z koleżankami.
Zmuszałam się już wtedy również do wymiotów i to co ona do mnie mówiła, było jakąś abstrakcją.
Na szczęście, trafiłam zaraz potem do innego lekarza i choć nadal uważałam, że nie jest mi potrzebne żadne leczenie bo ja tylko chcę ładnie wyglądać, to wszystko. Nic złego się nie dzieje, nie potrzebne jest to zamieszanie w okół mnie, to dziś już wiem, że dziś byśmy nie rozmawiały, gdyby on się wtedy mną nie zajął.

– To nie jest tak, że teraz będziemy przerzucać na siebie winy. Wszyscy po trochę zawaliliśmy ale prawda, bolesna prawda jest taka, że jeśli nie mielibyśmy pieniędzy na leczenie Dominiki, to ona w końcu by się zagłodziła. Narodowy Fundusz Zdrowia, nie miał nam za wiele w tej sprawie do zaeforawania. A przecież chodziło o to, co dla każdego rodzica najważniejsze.
O zdrowie naszego dziecka.
Nas uratowało prywatne, żmudne, kosztowne leczenie.
Kredyt za życie córki, spłacamy do dziś.
Bo w tym kraju, cena tego życia jest bardzo wysoka.

Błażej, 10 lat, depresja 

Nie istnieje taka jednostka chorobowa jak „depresja dziecięca”, dlatego u wielu dzieci nie stawia się takiej diagnozy. Są jednak podstawy, by przypuszczać, że depresja dotyka nawet co trzeciego nastolatka.

Kiedy kilka lat temu robiłam reportaż w szpitalu psychiatrycznym dla dzieci i młodzieży, był tam najmłodszym pacjentem.
Wyszedł z jeden z sal, a ja zastanawiałam się co to dziecko tu robi.
W takim miejscu.
Dopiero po chwili zauważyłam coś, co wstrząsnęło mną tak bardzo, że na chwilę zamarłam.
Bruzda wisielcza, widoczna tak bardzo, że pamiętam ją do dziś.

– Nie mogę pani powiedzieć za wiele, taka specyfika pracy ale to jeden z naszych najcięższych przypadków, choć nie lubię tak mówić o naszych pacjentach. Wiele lat już pracuję w tym miejscu, nie jedno widziałem ale kiedy chłopiec trafił do nas, akurat na mój dyżur, długo siedziałem potem w gabinecie sam. Zastanawiałem się co z tym światem jest nie tak, że dochodzi do tak tragicznych sytuacji.

Historia Błażeja jest smutna. Wiecznie pijani rodzice, wynikająca z nałogu bieda i jak się potem okazuje, niestety, również wykorzystywanie seksualne.

– Z traum jakie przeszedł ten chłopak, będzie się musiał leczyć całe życie. Jeśli ktoś da mu na to szansę. Czeka go dodatkowe obciążenie,  ponieważ trafi do domu dziecka. Dalsza rodzina odmówiła pomocy, nie mogą się nim zająć.
Jeśli trafi na dobre miejsce i ktoś z wychowawców mocno pochyli się nad jego podłym losem, znajdzie mu odpowiedni dom, ma duże szanse, na to, że z tego wyjdzie.
Dlaczego niestety sam w to nie dowierzam? Bo znam realia.
Przecież pani widzi co tu sie dzieje. Odsyłają do nas wszystkie dzieciaki, mamy po kilkanaście telefonów dziennie od zrozpaczonych rodziców, którym ktoś wręczył skierowanie do nas, najczęściej po to, żeby pozbyć się kłopotu.

Nie mamy kadry medycznej specjalizującej się w psychiatrycznym leczeniu najmłodszych, nie mamy szpitali, a jeśli już jakiś znajdziesz na mapie, to  zazwyczaj przeludniony, nie przygotowany na tak zatrważające liczby małych pacjentów.
Co robię w takich sytuacjach, gdy ktoś znowu prosi o pomoc? Dostawiam łóżka na korytarzu, tyle ile mogę, ryzykując, naginając przepisy.
Ale są sytuację, że odmawiamy przyjęcia. Trzeba czekać, w kolejce gdzie od dawna też czekają  już inni ciężko chorzy, zagubieni, zrezygnowani.
Wielu z tej listy, już potem do nas nie trafia.
– Dlaczego? Znajdują inne ośrodki, specjalistów? – pytam.
– Niestety najczęściej nie wytrzymują, popełniają samobójstwa.
Depresja to potwór. Nie leczona, zabiera w najciemniejsze podróże po własnej, schorowanej duszy.
A z tych, rzadko kiedy się wraca.

Milena, 14 lat,  Chad – psychoza maniakalno – depresyjna 

Byłam w pracy gdy zadzwonili ze szkoły, że Milkę zabrało pogotowie, nieprzytomną, że powinnam porozmawiać jak najszybciej z lekarzem, bo jej stan jest poważny.
Nie pamiętam drogi do szpitala, to cud, że nie spowodowałam wypadku.
W głowie wojna pomiędzy złymi myślami i strach, który nie pozwalał oddychać.
Docierało do mnie najpierw co drugie słowo lekarza, potem co trzecie. Potem długo nic nie pamiętam,  bo straciłam przytomność.

– Córka ma rany cięte na udach i brzuchu. Nie są głębokie ale jest ich dużo i po bliznach widzę, że ten proces trwa już od jakiegoś czasu. Zanim pacjentka się obudzi, chciałbym porozmawiać z panią, czy była wcześniej leczona? Czy to jej pierwsza próba samobójcza.

Mój mąż zginął w wypadku samochowym dwa lata wcześniej. Obie to bardzo przeżyłyśmy, nagle zostałyśmy same.
Od samego początku widziałam, że Mila sobie z tym kompletnie nie radzi. Opuściła się w nauce, odseparowała od rówieśników, zrobiła się lękliwa, wycofana.
Od razu trafiła pod opiekę psychologa, w poradni psychologiczno pedagogicznej.
Myślałam, że jest zaopiekowana, choć nieraz miałam wrażenie, że nadal dzieje się z nią coś bardzo niedobrego, rozmawiałam nie raz o tym z jej terapeutą, pytalam o leki.
Usłyszałam, że nie ma sensu jej faszerować antydepresantami w tym wieku, że straciła ojca, poczucie stabilizacji, że to z czasem minie, jak każda żałoba.
A już wtedy nie chodziło tylko o to.
Może gdybym wtedy znalazła odpowiedniego specjalistę, nie odpuściła tak łatwo.

– Milena traci kontakt z rzeczywistością, mówi o “złych postaciach”, które ukryte w szafie czyhają na jej życie. W nocy mieliśmy z nią duży problem, dostała ataku paniki, krzyczała, dusiła się. Napewno ma duży zespół stanów lękowych ale potrzebuje dalszej, głębszej diagnostyki. Musi się pani przygotować na trudną i nierówną walkę, bo choroby psychiczne u tak młodych osób to dramat. Głównie dlatego, że nie ma ich kto leczyć.

W pierwszym psychiatryku była prawie cztery miesiące. Mogłam ją widywać na przepustkach, na początku raz w tygodniu. Patrzyłam na tą kruchą, zagubioną istotę, przepełnioną lękiem i dopiero wtedy do mnie docierało, dlaczego zapalała światła w całym domu nawet w dzień.
Dlaczego tak strasznie płakała, gdy musiałam zostawić ją choć na kilka minut. Prosiła przerażona, żebym tego nie robiła.
Myślałam, że to przez śmierć męża, że boi się, że ja też nie wrócę.
A ją już wtedy zżerał od środka niewidzialny potwór, który wkładał w jej delikatne dłonie żyletki i inne ostre narzędzia. Kazał ciąć jej ciało, żeby bólem fizycznym zagłuszyć ten gorszy. Psychiczny.

– Nasza weteranka – słyszałam przy kolejnej hospitalizacji.
Niech się pani nie poddaje, bo jak mama to zrobi to córka przestanie chcieć żyć, a z tym u niej najciężej. Dzieciaki z jej diagnozą, kiedy przychodzi zaostrzenie choroby, szukają już tylko jednej drogi. Zabrzmi to może strasznie ale drogi w stronę światła, tej bez odwrotu.

Dziś moja córka jest dorosła, na pierwszym roku studiów. Nadal leczy się psychiatrycznie. Ma okresy względnego spokoju, jest na silnych lekach, uczęszcza na terapię, ciągle szukamy nowych rozwiązań, lepszych ośrodków, lekarzy.
Bo gdy choroba znowu o sobie mocniej przypomina, widzę w niej tą samą wystraszoną do granic możliwości dziewczynkę, wyrywającą się pielęgniarzom, którzy dla jej bezpieczeństwa zakuwają ją w pasy.
I ciągle, słyszę ten przeraźliwy głos, krzyk.
– Mamo błagam, ścisz głosy w mojej głowie. Błagam, zabierz mnie z tego piekła.

W Polsce rocznie prawie setka dzieci odbiera sobie życie. Najmłodsze nie mają nawet 12 lat. Nadal brakuje miejsc, gdzie mogliby znaleźć pomoc.
I żyć.

Domika zmaga się z anoreksją do dziś. Kilka razy usiłowała odebrać sobie życie, jest pod ciągłą opieką psychiatrów. Jej rodzice ciągle o nią walczą i wierzą, że kiedyś ich córka będzie mogła normalnie funkcjonować.

Milena nadal mieszka z mamą, przeczytała o swojej chorobie już chyba wszystko, co tylko można o niej wiedzieć. Uśmiecha się smutno i powtarza, że aby w końcu pokonać swojego wroga, trzeba go dobrze poznać.
Niektóre blizny na jej ciele, zostaną z nią już na zawsze.

Błażeja znalazła opiekunka. Wisiał w parku, nieopodal domu dziecka, w którym przebywał. To był moment nieuwagi. Moment, który zaprowadził go do miejsca, z którego chłopiec już nigdy nie wróci.

Ze względu na anonimowość moich bohaterów, ich dane zostały zmienione.

Kochani czytelnicy.
Oddaje w wasze ręce ostatni już w tym roku tekst.
Dziękuję za waszą jakże ważną dla mnie obecność. Dziękuję za komentarze, wiadomości i owocne dyskusje.
Do “przeczytania” już w styczniu 2022.
Mam nadzieję, lepszego dla nas wszystkich roku.

Anika Zadylak

Anika Zadylak

Anika jest publicystką, redaktorką przejmujących tekstów o życiu i walce o szczęście i zdrowie.

Najnowsze artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zajrzyj również tutaj
Close
Back to top button
Close