Felietony

4 tysiące złamanych dusz

B. miała 35 lat.
Rozwódka, własna firma.
Inteligentna, zadbana, dobrze ubrana.
W wolniejszy weekend mały klub, odreagowanie tygodnia wytężonej pracy.
Nie wie jak zdołała wrócić do domu.
Nie wie jakim cudem otworzyła drzwi.
Przedpokój, wydawał się nie mieć końca.
Drzwi do łazienki, stawiały opór.
Stała na zimnej posadzce.
Wyobrażała sobie, że to wnętrze kostnicy.
Chciałaby tam być, nic nie czuć.
Powoli, ściągała z siebie poszarpane ubranie.
Trzęsło się w niej wszystko, każdy nawet najmniejszy ruch sprawiał ból.
Ból, który czuła na każdym milimetrze skóry.
Ból, który rozlewał się w jej wnętrzu.
Weszła pod prysznic, wzięła do ręki gąbkę, odkręciła gorącą wodę.
Jej oczy były wpatrzone uporczywie, w jeden punkt.
Dłoń ślizgała się po posiniaczonym ciele.
Tarła skórę aż do utworzenia ran. Do krwi.
Nie wie ile to trwało. Ten rytuał oczyszczenia.

Ubrała koszulkę.
Chciała usiąść na brzegu łóżka, nie mogła, bo bolało.
Poczuła smród.
Swąd kogoś, kto wsypał jej coś do kieliszka z winem.
Przerażona rozejrzała się po pokoju, przecież była sama.
Czuła to coraz intensywniej aż zrozumiała, że to ona.
Przesiąkła nim.
Wróciła pod prysznic.
Rytuał oczyszczania trwał.
Dniami, tygodniami.
Smród mimo to, stawał się coraz intensywniejszy.
Mimo ciągłego prania, uporczywego szorowania podłóg, wietrzenia mieszkania.

Zasłoniła wszystkie lustra, podrapała drzwi lakierowanej szafy, żeby nie odbijały jej twarzy.
Obrzydzenie do samej siebie, nie pozwalały patrzeć.
Każdy krok pochodzący z zewnątrz, z klatki schodowej, powodował mdłości.
Każdy męski głos, wymioty.
Siedziała nocami na niewygodnym krześle, żeby nie zasnąć.
Z całych sił walczyła ze zmęczeniem, żeby mogła się obronić, gdyby wrócił.

Wyłączyła telefon i zasłoniła rolety.
Otworzyła drzwi łazienki, po raz ostatni.
Jej ciało znalazł po kilku dniach zaniepokojony wspólnik.
Zostawiła kartkę na której napisała
Nie mogłam dłużej znieść tego smrodu.


K. była temperamentną studentką.
Uśmiechnięta, bystra, przebojowa.
Dużo się uczyła, czasem gdzieś wyszła w gronie znajomych.
Jego też znała ponad rok, ten sam akademik.
Jakaś impreza, kilkanaście osób.
Wyszli do pokoju obok, zrobiło się miło.
Nagle jednak zaprotestowała, nie chciała tak, po alkoholu. Nic ich przecież nie łączyło.
Nie słuchał.

Jej krzyku też nie słyszał nikt, zewsząd dobiegała głośna muzyka.
Widziała jego oczy.
Ręką zasłaniał usta, drugą skutecznie przytrzymywał.
Przygniatał ją swoim spoconym, ciężkim ciałem.
Charczał jak zwierze.
Ocknęła się po kilku godzinach, była sama.
Od współlokatorki usłyszała – Widzę, że poszaleliście. Jak było?

Rzuciła się w wir nauki, jego mijała niemal co dzień na schodach uczelni.
Uśmiechał się spokojnie i pewnie.
To moja wina – myślała.
Po kilku tygodniach, zorientowała się że jest w ciąży.
Dręczyły ją koszmary.
Mały gabinet, szybki zabieg.

Dziś K. ma 40 lat i prowadzi ośrodek dla kobiet maltretowanych.
Nie założyła rodziny, z nikim się nie przyjaźni.
W swoim mieszkaniu rzadko otwiera okna.
Pomaga innym, bo sama sobie nie umie.
Nocami zastanawia się, do kogo byłoby podobne jej nienarodzone dziecko.


P. była kobietą po przejściach, samotną, z bagażem doświadczeń.
Ich było trzech, robili to całą noc, na zmianę.
Po wszystkim zostawili samą, jak zużytą rzecz.
Nie była ani piękna, ani wyzywająca.
Nie zrobiła niczego prowokującego.
Znalazła się w złym miejscu, w złym czasie.
Zaufała, bo nie miała powodów by tego nie robić.

O swoim synu, zrodzonym z najgorszego dla kobiety upokorzenia,
nigdy nie pomyślała inaczej jak – moje dziecko.
Nie wiąże jego osoby z tamtą, najdłuższą w życiu nocą.

Jej mąż wie.
Stara się być przy niej, gdy w nocy budzi się z krzykiem i wypycha go z łóżka.
Gdy nieprzytomnie patrzy na niego tak, jakby go nie poznawała.
Ona, nigdy nie przyzna mu się, że widzi w nim wtedy twarz jednego z oprawców.

Rocznie w Polsce brutalnie gwałcone jest blisko 4 tysiące kobiet.
4 tysiące złamanych dusz.
4 tysiące istnień, z odebraną godnością.
4 tysiące żywych trupów. Teatralnych kukieł, które udają żywe.
4 tysiące istot, czujących wstręt do samych siebie.

Pomyśl, ile z nich mijasz każdego dnia.
A może…

Jesteś jedną z nich.

Tagi

Anika Zadylak

Anika jest publicystką, redaktorką przejmujących tekstów o życiu i walce o szczęście i zdrowie.

Najnowsze artykuły

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zajrzyj również tutaj
Close
Back to top button
Close